wtorek, 17 lutego 2015

A.S.A. Harrison “W cieniu”


Ona i on


Jody i Todd kiedyś bardzo się kochali. Nadal tworzą zgraną parę, mają piękny dom i wygodne życie. Ale Todd znalazł sobie inną, młodszą. Dla Jody to koniec wygodnego i bezpiecznego życia. Z pierwszych stron dowiadujemy się, że skończy się to morderstwem. Nie dajcie się jednak zwieść! Bo tu nic nie jest oczywiste, proste i jasne.


„W cieniu” należy do powieści z podgatunku Domestic Noir charakteryzujących się głęboką psychologizacją postaci i skupieniem wokół relacji w związku, rodzinnych sekretów, głęboko skrywanych tajemnic, zdrad i drobnych, codziennych zdarzeń prowadzących do rozpadu małżeństwa a często i do zbrodni

Tę powieść, składającą się z opisów zwykłej teraźniejszości, wspomnień, zapisów sesji z terapeutą, cechuje chłód, zdystansowanie i elegancja w jakiś sposób kojarzące się z filmem “Zeszłego roku w Marienbadzie”. Poruszamy się w sferze niedopowiedzeń. Obserwujemy dwa światy, te same zdarzenia, ale pokazane z innych punktów widzenia. Jego i jej. Ona jest zamknięta w sobie, umiejętnie wypierająca to co niewygodne i niesamowicie skryta. Z każdym rozdziałem poznajemy ją lepiej a równocześnie mamy wrażenie, że nigdy nie poznamy jej do końca. On jest wygodny i samolubny. Prowadzi podwójne życie, bo chciałby mieć wszystko, ale za to nie płacić. Cechuje go ogromna umiejętność samowybaczania.

On ze wszystkimi swoimi zdradami i kręceniem jest przy niej jak otwarta księga, w której można łatwo czytać, bo wszystko napisane jest wielkimi literami. Ale to też nie takie proste. W miarę rozwoju opowieści zagłębiamy się w przeszłość bohaterów i odkrywamy, że oboje posiadają niezabliźnione rany, które mogą mieć wpływ na teraźniejszość.

To znakomita i fascynująca, a równocześnie naprawdę przerażająca książka! A to co w niej najstraszniejsze, to zwyczajność sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie. W ich gestach, słowach, codziennej rutynie wiele osób może odnaleźć sceny z własnego życia. To sprawia, że po plecach przebiegają ciarki. Czytelnik podnosi wzrok znad książki i spogląda inaczej na własnego partnera. Co siedzi w jego głowie? Co robi gdy nie ma go ze mną? Ile jeszcze dobrych lat przed nami? Czy czeka mnie taki los? Czy to nieuniknione? Do czego jestem zdolna?

Gaja Grzegorzewska


A.S.A. Harrison
„W cieniu”
Tłumaczenie: Dorota Malina
Wydawca:  Znak Literanova
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-240-2657-9
Liczba stron: 347


poniedziałek, 16 lutego 2015

Kwestionariusz Proustaka - Katarzyna Bonda

Dziś na krakoskie pytania odpowiada pisarka warszaska! I to jaka!

Drodzy Państwo - Katarzyna Bonda, słynna kryminalistka, opowie wam o złośliwych krytykach i Deszczowcach, o mielonce i bankietach, o kinderbalach i menelach a także o zupkach chińskich i śledziach. Będzie więc dużo o jedzeniu i życiu światowym, tak jak lubię.


Kasia i wspólas do mielonki


1. Jaką kiełbasę cenisz sobie najbardziej?

Tylko mielonka. Plus świeżutki chlebuś, koniecznie ogórek zielony i duużo masła. Zawartośc glutaminianu sodu dobrze wpływa na mózg. Wzmaga wydzielanie endorfin. Agatha o tym biedna nie wiedziała. Nie było wtedy „turystycznej – nowy lepszy smak”. A dostałam ostatnio taką jedną w „prezydencie” od kogoś i złamałam zasadę raz na pół roku Miałam trzymać na czarną godzinę, ale zeżarłam tego samego dnia. Mała jakaś była. I ten tłuszcz i galaretkę mielonkową uwielbiam. Ale musiałam podzielić się z moim psem.

2.      Kiedy ostatnio byłaś pijana?
Kiedy mówiłam Krystynie Kofcie, że ją kocham.

3.      A trzeźwa?
Całego „Okularnika”. Książka to zakon.

4.      Twój ulubiony menel?
Big Lebowski. W ogóle słówko „big” mi się podoba. Dobrze brzmi również w języku polskim. Rust z True Detective tez jest git. Choć nie jest big.

5.      Czy uważasz, że w Internecie jest za mało fotek oraz filmów z kotkami?
Rzeczywiście, ale gdyby było więcej, miałabym futro na monitorze. Futro dobrze wygląda tylko jak Mucha na nie siada.

6.      Lubisz się w wolnym czasie krzątać?
Dlatego nie mam wolnego. Wydało się, szlag!

7.      Jak spędziłaś dzisiejszy dzień?
Pisałam do rana, potem spałam, a tu się okazuje, że jest już jutro. Dzisiaj nie istnieje w takim razie. Coelho to oszust.

8.      Ile godzin dziennie pracujesz? Tylko szczerze. I dlaczego tak mało? Ha ha ha.
Mam terminarz roczny. Pracuję ¾, a potem się krzątam. Uważam się jednak za lenia.

9.      Jak spędziłaś ostatni weekend?
Kinderbale, bo jest karnawał wszak. Ponadto Dzwoneczek, Pingwiny, Kraina Lodu, lodowisko, basen, balet, lekcje angielskiego, remont pokoju córki i wieczorem nie zostaje nic innego jak czytać Grahama Greena, żeby trochę się odbaśnić.

10.  Jaką miejscówkę w Krakowie lubisz najbardziej?
Ambasada Śledzia i hot dogi na dworcu (taka zardzewiała budka – jest jeszcze?). Lubię też dziedziniec wydziału prawa. Nastawiam wtedy uszu do dobrych dialogów.

11.  A najmniej? Gdzie ostatnio spotkała Cię nieprzyjemna przygoda?
Rynek ( i te kolaski z końmi). Pewien znany krytyk literacki przyszedł na moje spotkanie autorskie, postał, posłuchał i wyszedł przed zakończeniem, a potem dzwoni: eee- sala była pełna tylko w 80%, mówi z satysfakcją, licząc, że mi dopiecze. Zarechotałam i mówię, że te pozostałe 20% to Deszczowcy, jak ty. Gniewa się do dziś. Nie wiem, dlaczego. Liczę, że to przeczyta. Weź to jakoś zareklamuj.

12.  Twój najlepszy bankiet?
Omijam. Nie mam żelazka, a trzeba chodzić uprasowanym.

13.  Trzy ulubione czynności?
Spanie, czytanie i pisanie. Wiem, że nie śmieszne. Ale jestem starą nudziarą (konserwa/turystyczna howk).

14.  Lubisz prowadzić długie nikomu niepotrzebne dyskusje na tematy podstawowe?
Strasznie długi ten kwestionariusz.

15.  Gdzie najbardziej lubisz się dobrze nażreć?
Koło domu, ale nie w domu. Mieszkam w centrali sushi-biz. Zawsze jak tam jestem czuję się niedomyta, bo każdy ma krawat. Lubię to.

16.  Twoje popisowe danie to:
Makaron ze szpinakiem i ricottą. Nie ma człowieka, który by tego nie zjadł z dokładką. Tajemnica to gałka i kolejność działań. PS: nie ma w nim grama śmietany.

17.  Jaką potrawę wybrałabyś na ostatni posiłek skazańca?
Zupka chińska z paczki. Ostra. I świeżutkie opakowanie R1. Albo dwa, zaszaleję.

18.  Za co kochasz swoich ziomusiów?
Nie wiem, co do mnie rozmawiasz. Ziomusiów – ofkors, ale ten czasownik, o co kaman?

19.  Co cię najbardziej wkurza u ludzi?
Zabawna jesteś. Ciężko mnie wkurzyć. Jedynie rechocę (i to jest mój wkurz) jeśli mi proponują robotę, ale nic nie wspominają o „warunkach”. Pytam: „Dla ojczyzny?. To trzeba było tak od razu, a nie jakieś przedszkolackie mataczenie”.  I robią focha, że nie palę się do tego i nie robię na wczoraj. Dziwne, ale wtedy oni są wkurzeni, a ja rozbawiona.

20.  Jeśli nie mogłabyś mieszkać w Krakowie, to gdzie byś mieszkała?
Wkrótce wyprowadzam się do Francji, bo teraz każdy z autorów bestsellerów tak gada, to co, też mnie stać. Jadę (byle nie pod wieżę)! Boję się poza tym tych maczet w Kraku. Jesteś zuchem, że dajesz radę. Szacuneczek, kierowniczko (u nas tak każdy gada, u was nie?)



Pozwolę tu sobie krótko odpowiedzieć na dwa ważne pytania zawarte w odpowiedziach na pytania:
ad.10 - jest u nas wiele takich starożytnych blaszanych bud, i one do dziś działają prężnie.
ad. 20 - u nas też tak gadają, to taka elegancja ogólnopolska zdaje się. Czasami jeszcze całują rączki i kłaniają się w pas.
GG

wtorek, 16 grudnia 2014

Kwestionariusz Proustaka - Julia Szychowiak



Dziś prawdziwa gratka! 

Kwestionariusz wypełnia Julia Szychowiak, poetka młodego pokolenia oraz gwiazda internetu. 

Julka wygrywa poetyckie konkursy a w wolnym czasie wrzuca na fejsa śmieszne rzeczy. Osiąga wyniki średnio 150lajków/post a jej najpopularniejszy wrzut uzyskał ponad 3 tysiące lajków. Ten spektakularny sukces skwitowała skromnie: "tak se wkleiłam, nigdy nie wiesz".

 



1.      Jaką kiełbasę cenisz sobie najbardziej?

Od czasu do czasu mam ochotę na kiełbasę myśliwską. Dlaczego? Nie wiem.


2.      Kiedy ostatnio byłaś pijana?

W ostatni weekend.


3.      A trzeźwa?

Pisałeś? Nie pij.

4.      Twój ulubiony menel?

Nie wiem, kogo miałabym wybrać. Każdy z nich jest inny, każdy jest jakiś, każdy wyraźnie konstruuje emocje. No, naprawdę nie wiem.

5.      Czy uważasz, że w Internecie jest za mało fotek oraz filmów z kotkami?

Uważam, że w internecie jest za mało zdjęć mojego pieska. Co prawda powstał z nim mem, Adelka zrobiła, i nawet zaistniał w sieci, ale, niestety, na krótko. Co z nim jest nie tak?


6.      Lubisz się w wolnym czasie krzątać?

Nie.


7.      Jak spędziłaś dzisiejszy dzień?

Byłam u dzidziusia, a później w kinie. „Ida” 6/10.

8.      Ile godzin dziennie pracujesz? Tylko szczerze. I dlaczego tak mało? Ha ha ha.

Dziewięć i pół.

9.      Jak spędziłaś ostatni weekend?

Pojechałam w odwiedziny do rodziców, robiliśmy to, co zwykle. Piliśmy i rozmawialiśmy o śmierci.


10.  Jaką miejscówkę w Krakowie lubisz najbardziej?

Restaurację KFC.


11.  A najmniej? Gdzie ostatnio spotkała Cię nieprzyjemna przygoda?

Dziękuję za pytanie.


12.  Twój najlepszy bankiet?

No kurwa.

13.  Trzy ulubione czynności?

Oglądanie telewizji.

14.  Lubisz prowadzić długie nikomu niepotrzebne dyskusje na tematy podstawowe?

Nie.

15.  Gdzie najbardziej lubisz się dobrze nażreć?

W którejś z restauracji KFC.

16.  Twoje popisowe danie to:

Zupa pomidorowa dla Adelki.

17.  Jaką potrawę wybrałabyś na ostatni posiłek skazańca?

Surowe jajko.

18.  Za co kochasz swoich ziomusiów?

No, ja też już muszę iść.

19.  Co cię najbardziej wkurza u ludzi?

Wkurza mnie u nich to, że piszą głupie komentarze na facebooku.

20.  Jeśli nie mogłabyś mieszkać w Krakowie, to gdzie byś mieszkała?

Chciałabym pokoju na Nowym Świecie.


wtorek, 9 grudnia 2014

"Krocząc wśród cieni" Lawrence Block


Kryminał telefoniczny  

Lawrence Block jest popularnym amerykańskim autorem kilkudziesięciu powieści kryminalnych, u nas jednak pisarz jest prawie nieznany. Po polsku ukazało się do tej pory zaledwie kilka jego kryminałów, opowiadających o przygodach włamywacza Bernie’ego Rhodenbarra. W październiku do polskich kin wszedł jednak film „Krocząc wśród cieni” z Liamem Neesonem w roli głównej, nakręcony na podstawie powieści Blocka z zupełnie innego cyklu. I zapewne dzięki temu równocześnie do księgarń trafił kryminał stanowiący kanwę filmu.

To dziesiąta książka z serii, której bohaterem jest niepijący alkoholik, prywatny detektyw Matthew Scudder. Nie przeszkadza to jednak specjalnie w lekturze, chociaż fabuła zawiera kilka spojlerów do poprzednich powieści ze Scudderem.




 

Mam niejaki problem z tą książką. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autora bardziej niż intryga kryminalna i poszukiwanie okrutnych morderców okaleczających kobiety, ekscytuje temat... telefonu! I wszystkich aspektów związanych z telefonowaniem.  
Podobnie jest z bohaterami tej powieści. Zanim wymienią się spostrzeżeniami dotyczącymi śledztwa długo rozmawiają o tym skąd właśnie dzwonią, jak im się udało dodzwonić, w jaki sposób przekierowano rozmowę, oraz kto dzwonił do nich ostatnio. Dzielą się ciekawostkami na temat budek telefonicznych i plotkują o wspólnym znajomym, który kupił sobie pager. Nawet w krytycznej, pełnej napięcia sytuacji, jeden z bohaterów znajduje czas, by wyjaśnić, dlaczego założył sobie drugą linię telefoniczną. Ostatecznie to całe telefonowanie okazuje się mieć jednak niebagatelne znaczenie dla wyjaśnienia zagadki a nawet mamy do czynienia z czymś, co ośmielę się nazwać psychologicznym aspektem wykonywania telefonów. Rozpracowanie tego motywu naprowadza Scuddera na właściwy trop.

Scudder nie jest typem detektywa, który brawurowo łączy fakty, by następnie wysnuć z nich błyskotliwą hipotezę. To raczej facet, który „wychodzi” rozwiązanie. Będzie godzinami łaził po mieście, przepytując każdego świadka, będzie ślęczał całą noc nad bilingami albo aktami, z mozołem porównując cyfry i zestawiając fakty. Jego największym atutem jest cierpliwość i to dzięki niej pcha śledztwo do przodu. To zapewne dodaje powieści realizmu i autentyczności, ale odejmuje lekkości. Brak tu prawdziwych zwrotów akcji, suspensu, dynamiki. Niestety brak również mocnej puenty. Kulminacyjna scena przypomina zabawę skautów w podchody. Grupa złożona z sześciu facetów z półświatka idzie na akcję uzbrojona w jeden jedyny karabin. No wstyd!

Mocną stroną kryminałów z nurtu neo noir, chociażby w wydaniu Dennisa Lehane’a, są poruszające sceny przemocy. U Blocka nic nie dzieje się na naszych oczach, o wszystkim jesteśmy informowani pośrednio, za pomocą historii opowiadanych przez różnych bohaterów.

Kryminały noir i hard boiled od samego początku na bohaterów wybierały postaci niejednoznaczne. Mniej lub bardziej uwikłane w przestępczy proceder, działające na granicy prawa, pozbawione skrupułów, cyniczne i zepsute. Tak jest i w „Krocząc wśród cieni”. Główny bohater jest niepijącym alkoholikiem, byłym gliną, który nie ma czystej karty a zarazem ostatnim sprawiedliwym. Jego ukochana to luksusowa prostytutka, a przy tym podręcznikowa dziwka o złotym sercu. Klientem detektywa jest dealer narkotykowy, wspierany przez brata heroinistę. Na swojego asystenta zaś Scudder wybiera czarnoskórego chłopaka, żyjącego na ulicy i parającego się nie wiadomo czym, w każdym razie na pewno czymś nielegalnym. Scudder przyjaźni się z mordercami, alfonsami, hakerami i bukmacherami. Niestety przy takiej drużynie marzeń morderca, którego ścigają okazuje się zupełnie bezbarwny.

Opowieść wypełniona postaciami, z których właściwie każda zasługuje na miano antybohatera, powinna nieść solidny ładunek emocji i skłaniać do refleksji nad moralnością, granicami, zasadnością zemsty, pokusami które zmieniają ludzi. I tym czy dobry człowiek, który robi coś złego w imię zasad, automatycznie staje się zły a może nawet gorszy od tego najgorszego, bo postępuje świadomie, wręcz z wyrachowaniem. U Blocka te kwestie ulegają jednak rozmyciu. Bohaterowie przechodzą nad okropnymi wydarzeniami do porządku dziennego i wszystko tonie w jakiejś miałkiej wariacji happy endu.

Trochę ponarzekałam, ale co dziwne, to wcale nie jest książka zła! Dobrze się ją czyta, jest nieźle napisana i całkiem interesująca. Może chodzi o to, że powieść z lat dziewięćdziesiątych nie dorobiła się jeszcze patynki retro. Napisana jest zbyt niedawno, by mogła zostać określona mianem klasyki, zestarzała się jednak na tyle, że odstaje od tego do czego przyzwyczaili nas amerykańscy autorzy.

czwartek, 4 grudnia 2014

"Alex" Pierre Lemaitre




Czytelniku, bądź ostrożny!



Piszę tylko takie książki, które chciałby sfilmować Alfred Hitchcock - deklaruje Pierre Lemaitre. I rzeczywiście coś w tym jest. To zdanie powinno ustawić czytelnika przed lekturą „Alex” i wzmóc jego czujność.






O kryminałach pisać jest ciężko, cały czas trzeba bardzo uważać, by za wiele nie zdradzić i nie zepsuć innym zabawy. Z „Alex” sprawa jest chyba jeszcze trudniejsza. W moim odczuciu nawet opis z czwartej strony okładki zdradza za wiele... Na ulicy, na oczach świadka zostaje porwana młoda kobieta. Porywacz zamyka ją w ciasnej drewnianej skrzyni podwieszonej na linach w opuszczonym hangarze. I tu należałoby zakończyć opis fabuły. Bo w tej książce nic nie jest takie jak się wydaje. Zmienia się nasz stosunek do bohaterów, zmienia perspektywa i uczucia towarzyszące lekturze. Każda z trzech składających się na powieść części jest inna. Sekrety i tajemnice są dawkowane oszczędnie, by na ostatnich stronach książki ostatecznie zalać nas gwałtowną falą.
Autor daje niewiele informacji, ale każdy szczegół jest znaczący, radzę więc mieć się na baczności. To ponadto rzadki obecnie przykład kryminału bardzo skondensowanego i oszczędnego, bo mamy tu do czynienia tylko z jednym właściwie wątkiem. I mamy tylko dwa światy. Świat Alex i świat policjantów próbujących ją odnaleźć.
Ogromnym atutem są stworzone przez autora postaci - od tajemniczej Alex, na temat której nie chcę zdradzać za wiele, do ostatniej osoby na trzecim planie. Zwłaszcza ciekawe jest trio śledczych, których Lemaitre powołał do życia – dociekliwy, doświadczony przez życie karzełek, arystokratyczny dandys i chorobliwy skąpiec. Dopełnieniem tej grupy jest ich monstrualnie gruby szef oraz upierdliwy irytujący sędzia.
„Alex” posiada wszystko co powinno wyróżniać znakomity kryminał – dobrze poprowadzoną intrygę, zwroty akcji, tajemnicę, którą odkrywamy dopiero na samym końcu i ciekawych bohaterów. A ponadto jest to powieść świetnie napisana. Lemaitre jest mistrzem słowa. Tu nie ma zbędnych fragmentów, niepotrzebnego przegadania. Pisarz potrafi nadać każdemu zdaniu głębię, znaczenie i dramatyzm. Już nie mogę się doczekać następnych powieści autora, który dołączył do grona moich kryminalnych ulubieńców.

środa, 4 grudnia 2013

Friedrich Ani "Ludzie za ścianą"




Miasto samotnych smutnych klonów




Znacie tę sytuację, gdy stosik książek do przeczytania gwałtownie topnieje i nie macie czasu go uzupełnić, i nagle zostajecie sam na sam z kilkoma lekturami, na które nie macie ochoty? Tak właśnie ostatnio mi się zdarzyło. Musiałam więc sięgnąć po „Ludzi za ścianą”, do których przymierzałam się już ze trzy razy, ale zawsze w ostatnim momencie udawało mi się znaleźć coś ciekawszego. Ta książka odpychała mnie już samą swoją okładką, z której straszy zbolała, cierpiąca gęba faceta przypominającego Marka Konrada po jakichś tragicznych przejściach. Przeczytałam czterdzieści stron i miałam ochotę rzucić tą książką przez pokój. Wzięłam więc „Wodne anioły” Monsa Kallentofta. Przeczytałam pięć stron i tym razem miałam ochotę krzyczeć: nie, nie, nie! Z bólem i niechęcią powróciłam do Aniego. Przy okazji od razu zapowiadam, że „Wodnych aniołów” nie zrecenzuję dla was na pewno!
Ale do rzeczy. Na początek kilka słów o fabule „Ludzi za ścianą”, która kręci się ogólnie mówiąc wokół zaginięć. Przed laty zniknął bowiem ojciec Tabora Südena, byłego policjanta z wydziału zaginięć. Süden był pewien, że ojciec od dawna nie żyje. A tu nagle zaginiony dzwoni do syna, jednak rozmowa szybko zostaje przerwana. Wystarczyła jednak, by zmęczony życiem ex policjant wrócił do rodzinnego Monachium i zatrudnił się jako prywatny detektyw w agencji zajmującej się między innymi zaginięciami. Poza poszukiwaniami ojca prowadzi dochodzenie w sprawie Raimunda Zacherla, restauratora, który dwa lata wcześniej w Wielką Sobotę wyszedł do sklepu i nigdy nie wrócił. Już przy pierwszej rozmowie z żoną Zacherla udaje się Südenowi osiągnąć to, czego nie mogła dokonać policja i prywatni szpicle przez dwa lata. Potem idzie mu jeszcze lepiej. Okazuje się, że wszyscy, którzy znali restauratora są w dziwny sposób ze sobą połączeni.
Nie brzmi to najgorzej, prawda? Nie dajcie się jednak zmylić. Książka jest nudna i męcząca. A do tego ponura i smutna, ale nie tą ponurością i smutkiem przynależnym kryminałowi, za którym kryją się emocje, mrok, tajemnica i fascynująca historia czy nawet histeria.
Sama już nie wiem, co w tej powieści denerwuje mnie najbardziej. Brak chronologii, zdaje się miał być jakimś interesującym zabiegiem, ale wprowadza jedynie niepotrzebny chaos w opowieść, która i bez tego jest zagmatwana. I znowu to zagmatwanie to nie zabieg budujący napięcie i intrygę kryminalną, tylko jakaś pisarska nieudolność. Drażni sposób w jaki bohater rozmawia ze wszystkimi, jakby mu się nie chciało, albo jakby nie rozumiał, co się dzieje dookoła. Zastanawia mnie, dlaczego w ogóle ktoś chce z nim rozmawiać? Z drugiej strony inni bohaterowie nie są lepsi. Podobnie jak protagonista, zachowują się, jakby byli na zejściu po jakichś ciężkich narkotykach, albo jakby żyli na przymulających środkach zapisanych przez psychiatrę. I wszyscy co do jednego, bez względu na wiek, płeć, czy pozycję społeczną, łącznie z pojawiającym się w pewnym momencie dwunastoletnim chłopcem mówią takim samym językiem! Pełnym niedopowiedzeń, pytań rzucanych w przestrzeń, niby głębokich przemyśleń oraz pseudo poetyckich porównań.
Na koniec dodam, że trochę mam już dosyć czytania o kolejnym śledztwie skąpanym w oparach alkoholu i kolejnym detektywie, który chodzi narąbany na okrętkę, straszy piwnym brzucholem, ogólnym zaniedbaniem i w znacznym stopniu przypomina menela, ale naturalnie zawsze sobie znajdzie apetyczną dwudziestkę, która na ten anturaż poleci!
I ja się jeszcze pytam, gdzie to obiecywane na czwartej stronie okładki „ogromne poczucie humoru”? Mnie humor poprawił się dopiero, gdy zamknęłam tę okropną książkę, której bardzo nie polecam.

niedziela, 2 czerwca 2013

Zrobiłymy film!


Musicie wiedzieć, że my w Krakowie nie tylko potrafimy dobrze ugotować (patrz: przepisy), wbić się na krzywy ryj na przyjęcie, wyłudzić szesnaście zaproszeń na bankiet a potem zjeść cały ten bankiet. Potrafimy też nakręcić film! Nakręciłymy go z Joanną Kamińską przy współpracy Mili, Albina i Olili. I jest taki śmieszny, że boki zrywać! No i jest mastershotem, co warto docenić! Więc jeśli lubicie takich reżyserów jak Robert Altman to ten film jest idealnym pomysłem na ciekawe spędzenie 42 sekund z ukochaną osobą! Enjoy!