wtorek, 9 grudnia 2014

"Krocząc wśród cieni" Lawrence Block


Kryminał telefoniczny  

Lawrence Block jest popularnym amerykańskim autorem kilkudziesięciu powieści kryminalnych, u nas jednak pisarz jest prawie nieznany. Po polsku ukazało się do tej pory zaledwie kilka jego kryminałów, opowiadających o przygodach włamywacza Bernie’ego Rhodenbarra. W październiku do polskich kin wszedł jednak film „Krocząc wśród cieni” z Liamem Neesonem w roli głównej, nakręcony na podstawie powieści Blocka z zupełnie innego cyklu. I zapewne dzięki temu równocześnie do księgarń trafił kryminał stanowiący kanwę filmu.

To dziesiąta książka z serii, której bohaterem jest niepijący alkoholik, prywatny detektyw Matthew Scudder. Nie przeszkadza to jednak specjalnie w lekturze, chociaż fabuła zawiera kilka spojlerów do poprzednich powieści ze Scudderem.




 

Mam niejaki problem z tą książką. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autora bardziej niż intryga kryminalna i poszukiwanie okrutnych morderców okaleczających kobiety, ekscytuje temat... telefonu! I wszystkich aspektów związanych z telefonowaniem.  
Podobnie jest z bohaterami tej powieści. Zanim wymienią się spostrzeżeniami dotyczącymi śledztwa długo rozmawiają o tym skąd właśnie dzwonią, jak im się udało dodzwonić, w jaki sposób przekierowano rozmowę, oraz kto dzwonił do nich ostatnio. Dzielą się ciekawostkami na temat budek telefonicznych i plotkują o wspólnym znajomym, który kupił sobie pager. Nawet w krytycznej, pełnej napięcia sytuacji, jeden z bohaterów znajduje czas, by wyjaśnić, dlaczego założył sobie drugą linię telefoniczną. Ostatecznie to całe telefonowanie okazuje się mieć jednak niebagatelne znaczenie dla wyjaśnienia zagadki a nawet mamy do czynienia z czymś, co ośmielę się nazwać psychologicznym aspektem wykonywania telefonów. Rozpracowanie tego motywu naprowadza Scuddera na właściwy trop.

Scudder nie jest typem detektywa, który brawurowo łączy fakty, by następnie wysnuć z nich błyskotliwą hipotezę. To raczej facet, który „wychodzi” rozwiązanie. Będzie godzinami łaził po mieście, przepytując każdego świadka, będzie ślęczał całą noc nad bilingami albo aktami, z mozołem porównując cyfry i zestawiając fakty. Jego największym atutem jest cierpliwość i to dzięki niej pcha śledztwo do przodu. To zapewne dodaje powieści realizmu i autentyczności, ale odejmuje lekkości. Brak tu prawdziwych zwrotów akcji, suspensu, dynamiki. Niestety brak również mocnej puenty. Kulminacyjna scena przypomina zabawę skautów w podchody. Grupa złożona z sześciu facetów z półświatka idzie na akcję uzbrojona w jeden jedyny karabin. No wstyd!

Mocną stroną kryminałów z nurtu neo noir, chociażby w wydaniu Dennisa Lehane’a, są poruszające sceny przemocy. U Blocka nic nie dzieje się na naszych oczach, o wszystkim jesteśmy informowani pośrednio, za pomocą historii opowiadanych przez różnych bohaterów.

Kryminały noir i hard boiled od samego początku na bohaterów wybierały postaci niejednoznaczne. Mniej lub bardziej uwikłane w przestępczy proceder, działające na granicy prawa, pozbawione skrupułów, cyniczne i zepsute. Tak jest i w „Krocząc wśród cieni”. Główny bohater jest niepijącym alkoholikiem, byłym gliną, który nie ma czystej karty a zarazem ostatnim sprawiedliwym. Jego ukochana to luksusowa prostytutka, a przy tym podręcznikowa dziwka o złotym sercu. Klientem detektywa jest dealer narkotykowy, wspierany przez brata heroinistę. Na swojego asystenta zaś Scudder wybiera czarnoskórego chłopaka, żyjącego na ulicy i parającego się nie wiadomo czym, w każdym razie na pewno czymś nielegalnym. Scudder przyjaźni się z mordercami, alfonsami, hakerami i bukmacherami. Niestety przy takiej drużynie marzeń morderca, którego ścigają okazuje się zupełnie bezbarwny.

Opowieść wypełniona postaciami, z których właściwie każda zasługuje na miano antybohatera, powinna nieść solidny ładunek emocji i skłaniać do refleksji nad moralnością, granicami, zasadnością zemsty, pokusami które zmieniają ludzi. I tym czy dobry człowiek, który robi coś złego w imię zasad, automatycznie staje się zły a może nawet gorszy od tego najgorszego, bo postępuje świadomie, wręcz z wyrachowaniem. U Blocka te kwestie ulegają jednak rozmyciu. Bohaterowie przechodzą nad okropnymi wydarzeniami do porządku dziennego i wszystko tonie w jakiejś miałkiej wariacji happy endu.

Trochę ponarzekałam, ale co dziwne, to wcale nie jest książka zła! Dobrze się ją czyta, jest nieźle napisana i całkiem interesująca. Może chodzi o to, że powieść z lat dziewięćdziesiątych nie dorobiła się jeszcze patynki retro. Napisana jest zbyt niedawno, by mogła zostać określona mianem klasyki, zestarzała się jednak na tyle, że odstaje od tego do czego przyzwyczaili nas amerykańscy autorzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz